Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kapitan Wołowe Serce
Administrator
Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 8801
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 59 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 13:05, 15 Luty 2009 Temat postu: Electric Miles czyli Milesa Davisa z rockiem eksperymenty |
|
Któż nie zna Milesa Davisa? Może jakiś dresiarz z najmroczniejszych czeluści ignorancji i debilizmu nie słyszał o tym człowieku. Symbol powojennego jazzu, jeden z najwybitniejszych muzyków w historii, jednak jest on kojarzony raczej z bebopem i cool jazzem. Nie każdy wie, że 21 Września 1970 roku miał się odbyć jam session Davisa z Hendrixem. Może gdyby Jimi umarł te 3 (a najlepiej 4) dni później więcej osób znałoby elektryczne wcielenie Milesa. Od razu mówię że to jest cholernie trudna muzyka, naprawdę jeżeli ktoś nie lubi awangardy to może se dać spokój. Davisowskie fusion to połączenie free jazzu, funku z etnicznym hipnotyczym rytmem, a wszystko to inspirowane muzyka Karlheinza Stockhausena. I rockiem. Co prawda rocka sensu stricte jest tam niewiele, jest on głównie w sferze instrumentarium - elektryczna gitara, bas zamiast kontrabasu, elektryczne klawisze. Wyjątkiem jest tutaj album A Tribute to Jack Johnson, o którym z czystym sumieniem mogę powiedzieć że jest to nie jazz elektryczny a jazz rock. Z Davisem zawsze grali najwybitniejsi muzycy, nie inaczej było w okresie fusion. Muzycy ci założyli potem takie zespoły jak Mahavishnu Orchestra (John McLaughlin i Billy Cobham), Return to Forever (Chick Corea), Weather Report (Joe Zawinul, Wayne Shorter, Airto Moreira), był tam Jack DeJohnette, Herbie Hancock (jego wpływ na fusion był kolosalny), Keith Jarrett i wielu innych. Właściwie same wielkie gwiazdy. Wyobraźcie sobie, że w momencie swojej największej artystycznej płodności w jednym zespole grają niemal wszyscy najwięksi rockmani. Np. Hendrix, Morrison, Page, Bonham, Lord, Gilmour, Wakeman, Fripp. Jesteście sobie w stanie wyobrazić jak genialne rzeczy stworzyliby razem? Otóż w zespołach Milesa Davisa właśnie tej klasy muzycy grali. W swoim najlepszym artystycznie okresie. Jako że temat jest o Davisie w okresie fusion podam dyskografie tylko z tego okresu .
Trzy studyjne arcydzieła, trzy kamienie milowe:
In a Silent Way (1969)
Bitches Brew (1969)
A Tribute to Jack Johnson (1970)
Koncertów jest sporo, do większości jeszcze nie dotarłem, ale to co słyszałem jest genialne.
Tutaj z Youtuba jest fajne nagranie koncertowe w trzech częściach:
http://www.youtube.com/watch?v=E4PYJhh8ooo&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=-Fi_DeP55mQ&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=IlDW12LclNI&feature=related
A to kawałek studyjny (Sanctuary z drugiego dysku albumu Bitches Brew). Niestety nie do końca reprezentatywny dla tego okresu, ale za to w całości:
http://www.youtube.com/watch?v=lKKLHtI_0-I&feature=related
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kapitan Wołowe Serce dnia Czw 16:34, 08 Październik 2009, w całości zmieniany 6 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Kurt
Nosal
Dołączył: 27 Lip 2009
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 14:11, 19 Sierpień 2009 Temat postu: |
|
W tytule tematu popełniłeś chyba błąd.
Powinno być electric a jest electic ( brakuje litery r.)
A co do milesa davisa to jak narazie jest to częściowo za trudna muzyka a częściowo po prostu mi nie leży. Ale wielkim muzykiem jak najbardziej był.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kapitan Wołowe Serce
Administrator
Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 8801
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 59 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 18:18, 19 Sierpień 2009 Temat postu: |
|
Kurt napisał: | W tytule tematu popełniłeś chyba błąd.
Powinno być electric a jest electic ( brakuje litery r.) |
Kurdę, rzeczywiście. Wielkie dzięki!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Niepokonany Herakles
Bad Motherfucker
Dołączył: 15 Gru 2009
Posty: 6136
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Nowy Tomyśl Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 22:33, 15 Grudzień 2009 Temat postu: Re: Electric Miles czyli Milesa Davisa z rockiem eksperyment |
|
Kapitan Wołowe Serce napisał: | Wyobraźcie sobie, że w momencie swojej największej artystycznej płodności w jednym zespole grają niemal wszyscy najwięksi rockmani. Np. Hendrix, Morrison, Page, Bonham, Lord, Gilmour, Wakeman, Fripp. Jesteście sobie w stanie wyobrazić jak genialne rzeczy stworzyliby razem? |
Niby tak, ale trzeba przede wszystkim wziąć pod uwagę pewną zdolność Miłosza. Mianowicie genialna intuicja + umiejętność wykrzesywania z muzyków samych najlepszych rzeczy, często takich, o których sami ci muzycy pewnie by nie wiedzieli. Najlepszy i pewnie najbardziej ekstremalny przykład to Henderson, czyli 19-letni basista Stevie'go Wondera, którego Davis zauważył podobno podczas rozgrzewki, po czym rzekł Stevie'mu: Biorę twojego pieprzonego basistę. No i cóż, wkład Hendersona w muzykę Davisa był najlepszą rzeczą, jaką ów basior popełnił w swej karierze (jego solowe płyty są gejowskie).
Anyway, uwielbiam. Bitches Brew to absolut, album, który podoba mi się coraz bardziej z każdym przesłuchaniem. Wciąż dostrzegam coś nowego.
Uwielbiam brzmienie trąbki na tym albumie, jest jakieś takie łagodniejsze, bardziej "mellow", niż, dajmy na to, na Jacku Johnsonie. W ogóle bardzo lubię muzykę tego sekstetu, chociaż ostatecznie zostawił on po sobie stosunkowo niewiele nagrań.
Późniejsze kroki w kierunku funku też są wspaniałe, tu właśnie gra sekcji, między innymi ze wspomnianym Hendersonem, po prostu zwala z nóg. Szczególnie koncerty Dark Magus, Agharta i Pangaea. Rewelacja.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Niepokonany Herakles dnia Wto 22:34, 15 Grudzień 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kapitan Wołowe Serce
Administrator
Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 8801
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 59 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 22:37, 16 Grudzień 2009 Temat postu: |
|
Ano. Jak zakładałem ten wątek dopiero poznawałem Milesa. Dziś mogę powiedzieć że elektryczny wycinek z jego kariery, 68-75 znam i to całkiem nie najgorzej. Koncerty są fantastyczne, zwłaszcza te późniejsze. Dark Magus i Pangaea to arcydzieła, absolutnie mistrzostwo. Co do Hendersona to mogę się tylko zgodzić z przedmówcą - facet znikąd który nic już później nie dokonał u Davisa jawi się jako jeden z basistów wszech czasów. Ale trzeba pamiętać że oprócz niego w zespołach Milesa grali muzycy w pełni samodzielni, których solowe kariery nie wiele ustępują jego dokonaniom. Skompletować takie składy jak te które pojawiają się u Davisa to fenomen w skali nie tylko jazzu, ale w ogóle sztuki.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Metal_Hammer
Wafel
Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 206
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 10:05, 14 Marzec 2010 Temat postu: |
|
Z Electric Miles słyszałem jedynie In A Silent Way. Płyta ta przewyższa skalę ocen o liczbę x, czyli liczbę niewiadomą. Mam nadzieję że w najbliższym czasie zabiorę się poważniej do muzyki Elektrycznego Milesa (bo to absolutnie nie jest muzyka rozrywkowa), o ile mi na to czas pozwoli (tutaj mi chodzi o naukę, muszę się dużo uczyć, chcę mieć jak najlepszą średnią, nie miejcie mi tego za złe) i mój starszy brat-kretyn, który nie ma pojęcia o muzyce i jest cholernie natrętny (jego pojebane teksty i pytania które zagłuszają muzykę i trucie dupy o komputer). Słuchanie muzy poza kompem - To jedyne wyjście z tej sytuacji.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kapitan Wołowe Serce
Administrator
Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 8801
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 59 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 11:32, 14 Marzec 2010 Temat postu: |
|
No to napotkasz liczne trudności, bo Davis w latach 70tych w zasadzie nie nagrywał "krótkich płyt". Jedynie Tribute to Jack Johnson i On the Corner są jednopłytowe, ale i tak powinno się prędzej czy później zabrać za kompletne sesje, a to są boxy po 4, 5 dysków. I trzeba znać koncerty, bo to są w tym wypadku "pełnoprawne" wydawnictwa, z materiałem tak zmienionym, że właściwie premierowym.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Metal_Hammer
Wafel
Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 206
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 12:03, 14 Marzec 2010 Temat postu: |
|
Jak będzie więcej nienormalnych sprawdzianów z biologii i jak brat będzie mi pieprzył za uchem o bzdurach to nawet nie uda mi się przesłuchać jego jednopłytowych wydawnictw. Tak już niestety jest...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Niepokonany Herakles
Bad Motherfucker
Dołączył: 15 Gru 2009
Posty: 6136
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Nowy Tomyśl Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 12:48, 14 Marzec 2010 Temat postu: |
|
Metal_Hammer napisał: | (bo to absolutnie nie jest muzyka rozrywkowa) |
A jaka? Dla mnie rozrywkowa; godna podziwu, pełna klasy, ale rozrywkowa.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kapitan Wołowe Serce
Administrator
Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 8801
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 59 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 12:55, 14 Marzec 2010 Temat postu: |
|
To relatywne wszystko jest. Dla mnie np. Jacek Dżonson to rozrywkowa muza, ale na pszykład Biczys Brjó albo Nefretete to muzyka poważna.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Niepokonany Herakles
Bad Motherfucker
Dołączył: 15 Gru 2009
Posty: 6136
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Nowy Tomyśl Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 14:00, 14 Marzec 2010 Temat postu: |
|
A co takiego mają w sobie utwory na Nefretete, że poważne są, a czego nie ma np. Yesternow, że nie jest?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kapitan Wołowe Serce
Administrator
Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 8801
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 59 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 15:31, 14 Marzec 2010 Temat postu: |
|
Nie są skoczne, nie są w rytmie przy którym z łatwością mógłbyś tańczyć, sprawiają wrażenie muzyki intelektualnej, a nie jak w wypadku Jacka żywiołowej, emocjonalnej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aramis d'Herblay
Gość
|
Wysłany: Nie 15:38, 14 Marzec 2010 Temat postu: |
|
Kapitan Wołowe Serce napisał: | Nie są skoczne, nie są w rytmie przy którym z łatwością mógłbyś tańczyć, sprawiają wrażenie muzyki intelektualnej, a nie jak w wypadku Jacka żywiołowej, emocjonalnej. |
To drugie to argument z dupy.
Muzyka intelektualna nie jest ani o milimetr bliżej muzyki poważnej niż muzyka emocjonalna/żywiołowa.
Ostatnio zmieniony przez Aramis d'Herblay dnia Nie 15:39, 14 Marzec 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
kobaian
Brodacz
Dołączył: 04 Cze 2010
Posty: 3805
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 40 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 01:57, 19 Czerwiec 2010 Temat postu: |
|
W kwestii Milesa Davisa:
Jakieś 6-7 lat temu po uprzednim zapoznaniu się i polubieniu dwóch pierwszych płyt Colosseum postanowiłem bardziej zainteresować się muzyką na styku rocka i jazzu. Sięgnąłem wówczas po Davisa "Bitches Brew" oraz "In a Silent Way" oraz po Weather Report "Black Market". Z tego co pamiętam, Davis mi się nawet podobał, Weather Report raczej mnie nudził. W każdym razie potem nastąpił okres kiedy nie czułem jakoś specjalnie imperatywu pogłębiania swoich muzycznych zainteresowań. I pozapominałem to, co słyszałem.
Teraz odkopałem właśnie "Bitches Brew" i muszę stwierdzić, że album jest znakomity. Z drugiej strony nie dziwię się, że wtedy ta muzyka pociągała mnie mniej. Była za trudna. A i "muzyczne otoczenie", czyli to, czego słucham poza taką muzyką się zmieniło - patetyczny, symfoniczny prog ustąpił miejsca scenie Canterbury, RIO, krautrockowi itp. To otoczenie bardziej sprzyja rozkoszowaniu się muzyką Davisa.
No i w związku z tym pytanie, co polecilibyście dalej, po Bitches Brew. Czy są jeszcze albumy na których powstawała równie nieszablonowa muzyka jak choćby utwór tytułowy?
2. Kwestia podziału: muzyka intelektualna - muzyka emocjonalna.
W moim przekonaniu podział jest bez sensu. Dla mnie każda dobra muzyka oddziałuje na emocje, chyba że mamy do czynienia z jakimiś manifestami typu Cage'a czy słynnych Helikopterów. Problem w tym, że wyrobiony słuchacz inaczej odbiera przekazywane w muzyce emocje od nastolatka przechodzącego okres punkowego buntu.
Ja akurat lubię muzykę, którą odczuwam właśnie jako przesyconą emocjami, wyrazistą i jednoznaczną. Uważam z resztą, że nic tak bardzo jak współczesny pop nie jest wyprute z emocji - piosenki pop nie niosą często żadnych emocjonalnych treści - brzmią tak samo gdy artysta śpiewa o dobrej zabawie jak i o stracie kogoś bliskiego. (Do zastanowienia: Jakie emocje przekazuje nam n*ghtwish?)
Mimo iż bardzo lubię rock awangardowy nie interesują mnie w nim zupełnie intelektualne zabawy. Dobra muzyka nie ma być rozrywką osłuchanych snobów. Ona ma przemawiać do mojej wrażliwości, poruszać odpowiednie struny. Może to robić w sposób toporny, subtelny, przy pomocy struktur tonalnych albo atonalnych. Ale liczy się jej siła oddziaływania na mnie jako słuchacza i nic innego.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez kobaian dnia Sob 11:08, 19 Czerwiec 2010, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kapitan Wołowe Serce
Administrator
Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 8801
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 59 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 09:33, 19 Czerwiec 2010 Temat postu: |
|
kobaian napisał: | No i w związku z tym pytanie, co polecilibyście dalej, po Bitches Brew. Czy są jeszcze albumy na których powstawała równie nieszablonowa muzyka jak choćby utwór tytułowy? |
E tam, najlepszy jest taniec faraona, nie BB
Musisz się przygotować na to, że Miles nie grał cały czas w jednym stylu. Bitches Brew jest najbliższa stylistycznie zespołom awangardowym których słuchasz i to chyba najlepsza jego płyta, więc dobrze że od niej zacząłeś. Ale zanim zaczniesz słuchać innych jego rzeczy musisz być bardzo otwarty, nie uciekać ani od zwykłego jazzu, ani funku, ani bluesa i nie zakładać że jak zamiast dziesięciu muzyków z których każdy gra w swoją stronę gra pięciu i to w dodatku gra składnie to płyta jest gorsza.
Trzy najważniejsze płyty Milesa z tego okresu to Bitches Brew, które już znasz, In a Silent Way, którego recenzji poszukaj sobie w stosownym dziale tego forum, oraz A Tribute to Jack Johnson - najbardziej rockowy album Davisa, ciążący już w stronę specyficznego Milesowego funku. To są te trzy płyty, których nie wypada nie znać. Dodatkowo polecam Ci cofnąć się w czasie aż do roku 59 i najsłynniejszego albumu w historii jazzu Kind of Blue. To piękna muzyka, chociaż oczywiście z fusion nie ma nic wspólnego. Ale jak mówimy o Davisie to trzeba znać ten album, żeby potem przy ludziach nie zrobić z siebie głupka. Te cztery płyty to obowiązek.
A co później?
Po jacku Johnsonie Davis poszedł w kierunku bardzo dziwacznego funk-jazzu. Poniekąd skrajnie awangardowego, z licznymi elementami muzyki hinduskiej i afrykańskiej. Najważniejszym (ale niekoniecznie najlepszym) albumem w tym stylu jest On the Corner. To dzieło na początku wydaje się słabe, trzeba bardzo długo zajmować się muzyką Milesa żeby je docenić, zresztą na płytę wybrano najoryginalniejsze, ale moim zdaniem najsłabsze numery z tej sesji. Tym niemniej to dość dobre wprowadzenie w Milesowy jazz-funk, więc jak już poznasz d o b r z e powyższe 4 płyty weź się za tą.
Kolejne płyty w tym stylu są dużo lepsze. Get Up With It i Big Fun to składanki z niewydanymi utworami, które nie zmieściły się na BB ATTJJ i OTC. Get Up With It to funk-jazz, ale inny niż na On The Corner, bardziej psychodeliczny, mroczny chociaż w gruncie rzeczy mniej eksperymentalny. Big Fun jest pełen rzężącego brzmienia sitaru i jednostajnych transowych rytmów. Oba te albumy po pierwszych przesłuchaniach mogą się wydać nie szczególnie ciekawe, znacznie słabsze od tych trzech wielkich wydawnictw którymi Miles rozpoczął swój okres fusion. Trzeba się do tych płyt przyzwyczaić, na pewno po kilku pierwszych przesłuchaniach nie będziesz wiedział o co w tym tak naprawdę chodzi, musisz dać sobie czas.
No i wreszcie koncerty. Pisałem to chyba z miliard razy, ale napiszę miliard pierwszy - jazz to nie rock, to muzyka improwizowana, w związku z czym live albumy to nie są utwory ze studia w trochę innych wersjach, ale kompletnie osobne byty. Nie można ich nie słyszeć, to pełnoprawne płyty. Najwiekszą sławą - i słusznie - cieszą się koncerty z trasy japońskiej z 75 roku. To kompletnie inna muzyka niż na płytach studyjnych. To znaczy - to dalej jazz-funk, ale inny. I tutaj trzeba powiedzieć sobie o trzech wydawnictwach : Dark Magus, Pangaea i Agharta, Nie będę Ci ich opisywał, bo prawdopodobnie nigdy nie słyszałeś takiej muzyki, więc nic Ci to nie da. Dla mnie tylko Agharta jest trochę słabsza, ale też trzeba przyznać, że wielu fanów uważa ją za najlepszą z tej trójki.
Na koniec weź się za koncerty z początku lat 70ych. Pierwsza grupa z nich to nagrania z trasy Bitches Brew, a w każdym razie z tym materiałem. Miles Davis at Fillmore: Live at the Fillmore East (z tego koncertu jest jeszcze kilka bootlegów, na które zapewne natrafisz, też są godne uwagi!) oraz, chyba nawet jeszcze lepszy, Isle of Wight Concert. To mało znany album, bo wydany tylko w Holandii i to w 2007 roku, ale da się znaleźć w sieci jakieś empetrójki. Druga grupa to nagrania nieco późniejsze, już po jacku Johnsonie. I to przede wszystkim jest Black Beauty: Live at the Fillmore West oraz box The Cellar Door Sessions. Ten davis jest najbardziej brudny, bardzo awangardowy, bardzo chaotyczny. Mnie średnio te nagrania przekonują, dlatego polecam je jako dopełniacz, ale może Tobie bardziej przypasują, zwłaszcza że nie brakuje im zagorzałych zwolenników.
Trochę tego jest, nie da się z tym zaznajomić przez weekend, zwłaszcza że naprawdę wiele razy trzeba tych płyt posłuchać żeby naprawdę je załapać. Oczywiście nie wymieniłem wszytych albumów Davisa z okresu elektrycznego, bo część z nich jest dla fanów, którym Ty póki co nie jesteś, ale do pozostałych wydawnictw polecam dobrać się dopiero po zaprzyjaźnieniu się z wszystkimi powyższymi.
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Kapitan Wołowe Serce dnia Sob 09:35, 19 Czerwiec 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
kobaian
Brodacz
Dołączył: 04 Cze 2010
Posty: 3805
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 40 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 11:24, 19 Czerwiec 2010 Temat postu: |
|
"Kind of Blue" słuchałem swego czasu i nawet coś tam pamiętam. Bardzo fajna muzyka.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
thon022
Hipopotam
Dołączył: 23 Lut 2010
Posty: 1064
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 10:17, 27 Czerwiec 2010 Temat postu: |
|
Metal_Hammer napisał: | Z Electric Miles słyszałem jedynie In A Silent Way. Płyta ta przewyższa skalę ocen o liczbę x, czyli liczbę niewiadomą. |
Po takich opiniach sięgnąłem po ten album w oczekiwaniu nokautu. No niestety, pierwsze przesłuchania to było spore rozczarowanie - "przeciez tu nic się nie dzieje..." Johna McLaughlina prawie nie słychać. Brak tu tego jakiegoś "pazura", charakterystycznego dla BB i TtJJ. Dopiero za 6-ym chyba przesłuchaniu zacząłem doceniać subtelność tej muzyki, jej wysmakowanie. Większe wrażenie robi na mnie 2-a suita, z frapującymi, jakby gasnącymi dźwiękami keybordów. Dość trudny album w słuchaniu, wymaga zaangażowania i skupienia - inaczej "przelatuje" niezauważalnie. Ale dobrze oddaje powiedzenie o muzyce Davisa: "cisza przerywana dźwiękami"
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kapitan Wołowe Serce
Administrator
Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 8801
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 59 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 10:44, 27 Czerwiec 2010 Temat postu: |
|
Widać każdy ma inaczej. Mnie się ten album od razu spodobał, jeszcze zanim dosłuchałem go do końca. Natychmiast miałem wrażenie że dzieje się tam cholernie dużo, gra McLaughlina z miejsca wydała mi się jak zwykle agresywna, bardzo słyszalna, tak jakby tworzyła kontrapunkt do reszty muzyki.
Thonie, skoro już znasz te trzy podstawowe albumy Elektrycznego Davisa to może czas wziąć się za resztę?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
thon022
Hipopotam
Dołączył: 23 Lut 2010
Posty: 1064
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 13:14, 27 Czerwiec 2010 Temat postu: |
|
hehe, może tak, ale tyle tego naraz ...
Znam z "dietstwa" jeszcze koncertowe "Bags Groove" (chyba 1955r. - to była jedna z pierwszych płyt jakie słuchałem , na winylu CCCP jeszcze... ). No i "Kind Of Blue" - oczywiście !
No może pójdę dalej, ale teraz leży jeszcze w folii "Tristan i Izolda" Wagnera, A do Milesa to oczywiście, chętnie niedługo wrócę - może jakiś koncercik przez Ciebie polecanych
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez thon022 dnia Nie 13:23, 27 Czerwiec 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aramis d'Herblay
Gość
|
Wysłany: Nie 14:44, 27 Czerwiec 2010 Temat postu: |
|
Ostatnio miałem taką sytuacje. Myśleu: posłucham se tego prądowego Davisa co niby mega spox. Przy okazji zerknąłem do wiki by opczaić skład, a tam:
Cytat: | # Joe Zawinul – elektryczne pianino
# Larry Young – elektryczne pianino
# Chick Corea – elektryczne pianino
# Herbie Hancock – elektryczne pianino |
"No tak - zapomniałem"
I nie posłuchałem.
Wiadomo o co chodzi pozdro 500
Cytat: | leży jeszcze w folii "Tristan i Izolda" Wagnera |
jakie nagranie?
Ostatnio zmieniony przez Aramis d'Herblay dnia Nie 14:45, 27 Czerwiec 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|