Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
John Cipolina
Hipopotam

Dołączył: 21 Maj 2012
Posty: 1066
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: bywam w Krakowie Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 00:39, 19 Luty 2014 Temat postu: |
|
Kapitan Wołowe Serce napisał: | Love na pierwsze kilka rzutów ucha jest przeciętne i archaiczne (no dobra, archaiczne jest obiektywnie), ale po którymś odsłuchu się rozkręca. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz słuchałem Forever Changes, a było to przed wielu laty, dałem mu dwie gwiazdki na RYMie. Obecnie mam go ocenionego na czwórkę i żadnej w tym przesady. Dlatego radzę tutaj nie sugerować się pierwszym wrażeniem. | A tu akurat mam podobnie, bo za pierwszym podejsciem dałem Love trzy gwiazdki. Wydali mi się zbyt popowi, ale niedawno sobie odświeżyłem i do mnie dotarł w końcu ten album. I mam teraz 4, gdyby nie kilka lekko słabszych utworów to by nawet dał 4,5. Chodziło mi tylko własnie o to, że Kinksy brzmią bardziej współcześnie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
gharvelt
Dżonson

Dołączył: 24 Lip 2013
Posty: 681
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 01:20, 19 Luty 2014 Temat postu: |
|
"Jazz Meets India" to rewelacja, nie wydaje mi się, żeby ta płyta była niedoceniana, po prostu jest mało popularna. Pośród wydawnictw z brzmieniem indyjskim stawiam ją najwyżej ze wszystkich, które znam.
"Cauldron" przesłuchałem stosunkowo niedawno, tuż przed rozpoczęciem plebiscytu, więc bez wątpliwości potwierdzam rekomendację Kapitana.
Sam teraz pewnie ruszę z uzupełnianiem znajomości pozycji jazzowych, bo rzygam już nudnym folk rockiem oraz baroque popem/pop rockiem pokroju The Kinks.
mahavishnuu napisał: | Generalnie, jak patrzę sobie na listę płyt z szeroko pojętego rocka z tego rocznika to mało spośród nich jestem jeszcze w stanie słuchać. Strasznie to jeszcze infantylne i siermiężne, do tego mocno się już zestarzało. Dlatego postawię głównie na jazz. |
Zgadzam się z tym stwierdzeniem.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez gharvelt dnia Śro 01:25, 19 Luty 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Filas
Moderator

Dołączył: 04 Sty 2013
Posty: 3117
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 15 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Etceteragrad Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 01:47, 19 Luty 2014 Temat postu: |
|
"Jazz Meets India" miejscami przypomina mi Hosiannę Mantrę, czy ja bredzę czy dobrze mi się zdaje.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Vilverin
Brodacz

Dołączył: 02 Kwi 2013
Posty: 2430
Przeczytał: 34 tematy
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wielkie Księstwo Krakowskie/Królestwo Galicji i Lodomerii. Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 18:02, 19 Luty 2014 Temat postu: |
|
Miriam Makeba - Pata Pata
Czesław Niemen - Dziwny jest ten świat
Ray Charles - Invites You to Listen
Nie doszukałem się na liście, ale możliwe że przeoczyłem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Cizar
Hipopotam

Dołączył: 25 Cze 2013
Posty: 1116
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Nowe Skalmierzyce Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 18:57, 19 Luty 2014 Temat postu: |
|
Filas napisał: | "Jazz Meets India" miejscami przypomina mi Hosiannę Mantrę, czy ja bredzę czy dobrze mi się zdaje. |
Wydaje mi się, że nie. No oprócz sitaru, którego słychać prawie na każdej płycie z 67' roku.
A ja sobie słucham "Goodbye and Hello" i kompletnie nie rozumiem tak słabych ocen. Może to jest album w trochę innym stylu niż późniejsze, ale nadal jest bardzo fajny.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
mahavishnuu
Dżonson

Dołączył: 11 Mar 2013
Posty: 564
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 60 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 19:03, 19 Luty 2014 Temat postu: |
|
Ze swojej strony także polecę kilka pozycji.
Zapomniałem umieścić w propozycjach to dość interesujące przedsięwzięcie. The Zodiac – „Cosmic sounds” – coś dla zwolenników psychodelii. Przyjemny concept album oparty na znakach zodiaku. Uwagę zwraca na nim prekursorskie użycie syntezatora Mooga przez Paula Beavera. Przed laty często wskazywano jako prekursora Keitha Emersona. Sam pamiętam, jak przed laty jeden z dziennikarzy radiowych stwierdził, że w „Lucky man” Keith uczynił to jako pierwszy. Dzięki Moogowi płyta The Zodiac ma charakterystyczny, kosmiczny klimat i ładnie wpisuje się w psychodeliczną estetykę tamtych czasów. Jeśli weźmiemy namiar na to, że jest to rocznik 1967 to brzmi całkiem świeżo.
Pharoah Sanders – „Tauhid” – drugi album solowy saksofonisty. Już z okresu, gdy grał w grupie Coltrane’a. Muzyka przywodzi oczywiście późnocoltrane’owske skojarzenia, jednak trzeba przyznać, że Sanders jest już tutaj wyraźnie na drodze do wypracowania własnego, indywidualnego stylu. To mocny album. Muzyka jest urozmaicona, nie brak delikatnych, wręcz eterycznych fragmentów, które kontrastują z niezwykle ekspresyjnymi free jazzowymi partiami solowymi. Nie jest to jeszcze poziom takich jazzowych monumentów, jak „Karma” czy też „Jewels of thought”, jednak w roczniku 1967 u mnie mocno powalczy o pierwszą dziesiątkę.
Cecil Taylor – "Conquistador" – jeśli szukacie ekstremalnych doznań muzycznych to płyty tego pana to dobry wybór. Ten album to obok „Unit structures” jego sztandarowe dzieło lat 60-tych. Taylor był jednym z tych, który w znacznie mniejszym stopniu niż inni jego koledzy z ówczesnej free jazzowej awangardy odwoływał się do tradycji afroamerykańskiej. W bardziej lub mniej świadomy sposób budował mosty między modern jazzem a „poważną” współczesną awangardą, szczególnie tą z kręgu darmstadzkiego. To ciężka muzyka, ale warto się w nią wgryźć. Jego słynne fortepianowe kaskady i klastery, niezwykła ekspresja i witalność świetnie wpisują się we free jazzową estetykę.
Frank Wright – „Your prayer” – coś dla fanów free jazzu w jego klasycznej i dość typowej konwencji. Nie jest to z pewnością fundamentalna pozycja dla gatunku, niemniej warta poznania. Wprawdzie ma swoje wady – w pewnym sensie panowie grają tu nieco „na jedną nutę” - muzyka jest dość statyczna w warstwie dynamicznej i agogicznej, przez co po pewnym czasie staje się dość przewidywalna. Rekompensują to jednak ogniste i bezkompromisowe partie solowe.
The Moody Blues – „Days of future passed” – z historycznego punktu widzenia to bardzo ważny album. Chronologicznie - drugi krążek zespołu protoprogresywnego, wydany tuż po debiucie Procol Harum. Pierwszy concept album w progresie, do tego dochodzi jeszcze wykorzystanie na dużą skalę orkiestry symfonicznej. Partie mellotronu Mike’a Pindera stały się także ważnym punktem odniesienia dla różnych grup okołoprogresywnych z tamtych czasów. Po latach ten album brzmi już archaicznie, jednak jest to ważny dokument epoki, który trzeba znać. Swoją drogą, niedawno pojawił się na forum wątek – „Albumy na romantyczny wieczór we dwoje”. Moodies nadają się do tego idealnie. Sprawdzałem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Filas
Moderator

Dołączył: 04 Sty 2013
Posty: 3117
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 15 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Etceteragrad Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 19:28, 19 Luty 2014 Temat postu: |
|
Słuchałem dzisiaj Konkwistadora, zrobił na mnie duże wrażenie.
Cizar napisał: | Filas napisał: | "Jazz Meets India" miejscami przypomina mi Hosiannę Mantrę, czy ja bredzę czy dobrze mi się zdaje. |
Wydaje mi się, że nie. No oprócz sitaru, którego słychać prawie na każdej płycie z 67' roku. |
A fortepian?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Filas dnia Śro 19:29, 19 Luty 2014, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Mafarka
Gość
|
Wysłany: Śro 22:08, 19 Luty 2014 Temat postu: |
|
Saaa
Ostatnio zmieniony przez Mafarka dnia Czw 19:20, 20 Luty 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Kapitan Wołowe Serce
Administrator

Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 8801
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 59 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 22:26, 19 Luty 2014 Temat postu: |
|
Czerwone Kredki też miałem polecać. Wybitny album jak na muzykę rockową.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Filas
Moderator

Dołączył: 04 Sty 2013
Posty: 3117
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 15 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Etceteragrad Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 08:35, 20 Luty 2014 Temat postu: |
|
nie wiem czy to kwestia zbiorowej sugestii czy co, ale jak dzisiaj w głowie pozbierałem do kupy Red Krayolę, to zacząłem rozumieć skąd te oceny. A wcześniej jawiło mi się to jedynie jako mniej lub bardziej przyjemna kakofonia. lol.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Kapitan Wołowe Serce
Administrator

Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 8801
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 59 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 10:08, 20 Luty 2014 Temat postu: |
|
Traffic - Mr. Fantasy - Znakomite połączenie większości możliwych elementów wczesnego rocka - trochę psychodelii, odrobina jazzu, nieco bluesa i soulu i coś jakby proto-prog. Znakomity album znakomitego zespołu. Tej wielkości może nie słychać od razu, bo to nie jest Genesis ani King Crimson, które atakują dźwiękiem od pierwszych taktów. To bardziej amerykańska muzyka - niezobowiązująca, ale dzięki temu wspaniała.
Strawberry Alarm Clock - Incense and Peppermints - Uroczy, lekki rock psychodeliczny. Kiedyś ten album wydawał mi się lepszy niż wydaje się teraz, ale nadal uważam, że warto go znać.
The Mothers of Invention - Absolutely Free - W 67 wydano kilka płyt jazz-rockowych, ale żadna z nich nie była dziełem tak świadomym jak powyższa. Absolutely Free nie ma takich melodii jak Traffic i nie buja jak The Trinity, ale jak się w nią dokładnie wsłuchać to aż trudno uwieżyć, że to album rockowy.
Sam Rivers - Contours - Rewelacja. Avant-jazz bardzo wysokiej próby. Ustępuje największym arcydziełom, ale nie na tyle, żeby nie móc nazwać go Wielkim. Nie wyobrażam sobie, żeby któryś z forumowych fanów jazzu mógł tej płyty nie znać.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
John Cipolina
Hipopotam

Dołączył: 21 Maj 2012
Posty: 1066
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: bywam w Krakowie Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 14:28, 20 Luty 2014 Temat postu: |
|
Odnośnie płyty Franka powyżej, to zacząłem jej słuchać ostatnio. Po kilku zabawnych parodystycznych kawałkach właśnie pozytywnie zaskoczyło mnie to jazzowanie.
Nie wiem czy to dobre, bo jeszcze nie słuchałem, ale natrafiłem na to w encyklopedii muzyki elektronicznej, jakimś cudem dorwałem, kisiło się na dysku aż sobie przypomniałem teraz, że jest 1967 r.
Pierre Henry - Messe Pour Le Temps Présent Et Musique Concrète
Ponieważ w ogóle ciężko znaleźć jakieś informacje na temat albumu daję linka:
[link widoczny dla zalogowanych]
oraz próbkę:
http://www.youtube.com/watch?v=8dEFQow-3JM
Brzmi na taki se rock psychodeliczny z bajeranckimi efektami.
Pierre Henry to zdaje się jakaś poważna persona jest w świecie muzyki, ale ciężko o jakiekolwiek informacje.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
nihil reich
Hipopotam

Dołączył: 03 Lip 2013
Posty: 1211
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 14:48, 20 Luty 2014 Temat postu: |
|
Jeśli chodzi o muzykę elektroniczną z '67, to polecam takie cudeńko:
Perrey and Kingsley - Kaleidoscopic Vibrations: Electronic Pop Music From Way Out
Bardzo lekka, wręcz kiczowata muzyka, jednak istotna z perspektywy historycznej.
http://www.youtube.com/watch?v=Zt43W6eRhp4
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
mahavishnuu
Dżonson

Dołączył: 11 Mar 2013
Posty: 564
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 60 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 15:11, 20 Luty 2014 Temat postu: |
|
John Cipolina napisał: |
Pierre Henry to zdaje się jakaś poważna persona jest w świecie muzyki, ale ciężko o jakiekolwiek informacje. |
Nawet bardzo poważna. To w końcu jeden z prekursorów muzyki konkretnej. Tyle, że w jego przypadku to już raczej sfera tej "poważnej" awangardy, którą mieliśmy nie brać pod uwagę. Choć faktycznie od biedy ten krążek, który zapodałeś można podciągnąć pod awangardową psychodelię. W przypadku Henry'ego bardziej będzie pasował jego słynny album nagrany w 1969 roku z grupą Spooky Tooth - rockowa msza "Ceremony".
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez mahavishnuu dnia Czw 15:13, 20 Luty 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
John Cipolina
Hipopotam

Dołączył: 21 Maj 2012
Posty: 1066
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: bywam w Krakowie Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 16:46, 20 Luty 2014 Temat postu: |
|
Dzięki za wyjaśnienie. Po przesłuchaniu mogę powiedzieć, że 1/3 albumu to dłubanie w skrzypiących drzwiach czy coś takiego.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
mahavishnuu
Dżonson

Dołączył: 11 Mar 2013
Posty: 564
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 60 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 17:22, 20 Luty 2014 Temat postu: |
|
Archie Shepp – „The Magic of Ju Ju” – jeden z najlepszych albumów tego saksofonisty. W tym czasie trzymał się jeszcze dość mocno tej bardziej ortodoksyjnej formuły free, choć miejscami słychać już odwołania do bardziej tradycyjnego grania, co w przyszłości stanie się niestety dominującym elementem w jego twórczości. Najmocniejsze punkty tej płyty to dwie najdłuższe kompozycje. Tytułowa wypełniła całą pierwszą stronę winyla – to de facto niemal w całości bardzo długie solo na saksofonie z bardzo oszczędnym akompaniamentem. Najbardziej wyszukanym utworem w sferze kompozytorskiej jest zamykający album „Sorry ‘bout that”, dobry przykład na nowoczesne free jazzowe granie. Myślę, że ta płyta spokojnie powinna się zmieścić u mnie przynajmniej w pierwszej dwudziestce.
The Don Ellis Orchestra – "Electric bath" – arcydzieło big bandowego jazzu. Ellis umiejętnie łączy na tej płycie tradycje z nowoczesnością, otwiera się na nowe trendy, tworząc własną, indywidualną formułę grania. Niezwykle urozmaicone i wyszukane aranżacje, bogactwo motywiczne, świetny klimat. To jeden z tych albumów, którym inspirował się Frank Zappa tworząc “Grand Wazoo”. Muzyka jest niezwykle bogata w sferze rytmicznej (eksperymenty z przeróżnymi nieparzystymi metrami), kolorystycznej – „Open Beaty” zachwyca wysublimowaną atmosferą, skrzącymi się dźwiękami elektrycznego fortepianu, przywołując skojarzenia z davisowskim „In a silent way”. Z kolei „Indian lady” eksponuje potęgę big bandowego brzmienia - to prawdziwa galopada skumulowanych dźwięków, misternie zaaranżowanych przez Ellisa. Co tu dużo pisać, według mnie to wybitny album i jeden z poważnych kandydatów do zwycięstwa w prywatnym rankingu w tym roczniku. Swoją drogą, gdy usłyszałem go kiedyś po raz pierwszy wydał mi się niezły i niewiele więcej. Jest to album, który zdecydowanie zyskuje z każdym przesłuchaniem.
Joe Harriott and John Mayer Double Quintet – "Indo-Jazz Fusions" – mamy tutaj do czynienia z bardzo podobnym konceptem, jak w przypadku płyty Irene Schweizer, która zdaje się być cichą bohaterką tego rocznika. W przypadku albumu Harriotta i Mayera idea także sprowadzała się do próby syntezy muzyki hinduskiej i jazzu. Różnice sprowadzają się do sfery stylistycznej. Schweizer odwoływała się w znacznie większym stopniu do awangardy, mamy tam przecież partie dęciaków o wyraźnie free jazzowej proweniencji. Z kolei projekt Harriotta i Mayera to próba zespolenia muzyki indyjskiej z post bopem – w sumie udana.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Kapitan Wołowe Serce
Administrator

Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 8801
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 59 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 18:00, 20 Luty 2014 Temat postu: |
|
Jean Luc Ponty – Sunday walk - Miły jazz ze skrzypcami. Miejscami bardzo miły, więc szczerze polecam. Część starszych forumowych wyjadaczy Pontyego dobrze kojarzy, tyle że ze słodziuchnego późnego fusion, przez które fanom awangardy trudno przebrnąć. Ze słuchania jego starych dokonań można mieć dużą frajdę. Dzięki za polecenie Mahavishnu!
The Rolling Stones - Their Satanic Majesties Request - to pewnie wszyscy znamy, ale może jednak nie, więc przypomnę. Stonesi udający Bitli i Syda Barretta byli przebierańcami, ale grali jak trza. Dla mnie jest to czołówka brytyjskiej psychodelii lat 60'.
The Electric Prunes - Underground - Niby zwykły rock z epoki, ale jednak niezwykły. Bardzo lubię ten album. Pitolenie gitary prowadzącej rozpoznałbym z wielu mil i we mgle. Możemy chyba przyjąć, że Underground to jedna z zapowiedzi klasycznego hard rocka. Nie ma cudów, ale i nie ma wstydu. Warto!
Julie Driscoll, Brian Auger & the Trinity - Open - Jedna z pierwszych w pełni jazz-rockowych płyt w historii. Jakość zgromadzonego materiału nie olśniewa, jest dobrze, ale da się lepiej i to o wiele. Rzecz w tym, że względy historyczne niejako wymuszają znajomość tego wydawnictwa. Nie powiem, żebym wradzał do tego często, ale jak już słucham to się nie nudzę.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kapitan Wołowe Serce dnia Czw 18:09, 20 Luty 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Kapitan Wołowe Serce
Administrator

Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 8801
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 59 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 21:05, 20 Luty 2014 Temat postu: |
|
mahavishnuu napisał: | Archie Shepp – „The Magic of Ju Ju” | - Muszę odświeżyć. Podobał mi się ten album, ale niewiele więcej potrafię już o nim powiedzieć.
Cytat: | The Don Ellis Orchestra – "Electric bath" | – Łał. Jestem pod wielkim wrażeniem. Zwłaszcza druga część płyty jest genialna.
Cytat: | Joe Harriott and John Mayer Double Quintet – "Indo-Jazz Fusions" | – W sumie spoko rzecz, słuchałem ze 3 razy w życiu, wczoraj odświeżyłem, posłuchałem, przeleciało i tyle.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kapitan Wołowe Serce dnia Czw 21:06, 20 Luty 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
mahavishnuu
Dżonson

Dołączył: 11 Mar 2013
Posty: 564
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 60 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 22:03, 20 Luty 2014 Temat postu: |
|
Roy Harper – “Come Out Fighting Ghengis Smith” – brytyjski bard na krętej drodze do wielkości. Ten album jest często pomijany. Zazwyczaj znajomość z tym muzykiem zaczyna się od „Folkjokeopus”, który rozpoczyna klasyczny okres w jego twórczości. Tymczasem krążek z 1967 roku także zasługuje na uwagę. Sporo tu całkiem udanego materiału. Nie jest to oczywiście żadna rewelacja, ale poznać na pewno warto. Muzyka, jak to u Harpera w tym okresie, ma subtelny i kameralny charakter. Większość płyty wypełniają delikatne ballady, w których Roy akompaniuje sobie na gitarze akustycznej. Słychać na niej próby urozmaicenia warstwy fakturalnej i formalnej, eksperymenty z bardziej rozbudowanymi kompozycjami („Circle” i utwór tytułowy). W sumie całkiem przyjemna rzecz.
Wolfgang Dauner – „Free action” – europejski wariant free jazzowego muzykowania. Obok Daunera pojawiło się na tej płycie kilku słynnych artystów, którzy są kojarzeni z inną muzyką (Jean-Luc Ponty i Eberhard Weber). Dominują na niej dość radykalne poszukiwania sonorystyczne. Free jazz zachodnioniemiecki przybierał w tamtych latach często dość ekstremalną formę. Wystarczy przywołać poszukiwania twórcze takich artystów, jak: Peter Brotzmann, Manfred Schoof czy też Alexander von Schlippenbach i jego Globe Unity Orchestra. Na „Free action” muzycy starają się maksymalnie poszerzać paletę środków artykulacyjnych swoich instrumentów. Jeżeli kojarzycie Ponty’ego z jego jazz-rockowych płyt z drugiej połowy lat 70-tych to możecie przeżyć szok. Skrzypek francuski pokazał na tym krążku zgoła odmienne oblicze – mocno awangardowe, jego gra niejednokrotnie jest wręcz amelodyczna, skupiona na poszukiwaniach brzmieniowych. „Free action” nie jest najwybitniejszym osiągnięciem Daunera, jednak z pewnością warto po niego sięgnąć. Najlepsze rzeczy robił w latach 1970-1974, kiedy to w oryginalny i twórczy sposób eksperymentował z elektroniką, łącząc ją z free jazzem, jazz-rockiem i muzyką hinduską.
Odświeżyłem sobie „Expression” Johna Coltrane’a i w zasadzie wrażenia mam takie same, jak po poprzednich odsłuchach. Bardzo nierówna płyta. Tradycyjnie wynudził mnie oparty przede wszystkim na improwizacjach na flecie „To be”. Dużo lepsza jest druga strona płyty winylowej – przede wszystkim świetne solówki Coltrane’a na tenorze w „Offering” i „Expression”. Nie wiem czy ten album wskoczy u mnie do pierwszej trzydziestki. Natomiast z pewnością załapie się „Kulu Se Mama”. To już jest mocna rzecz. Podzielam pogląd Bartosza na temat tej płyty. W tym wypadku rządzi zdecydowanie utwór tytułowy z pierwszej strony analogowego krążka.
Ewa Demarczyk - "Ewa Demarczyk śpiewa piosenki Zygmunta Koniecznego" – to jedyny polski album, który umieszczę w pierwszej trzydziestce. W polskim jazzie nic szczególnie wybitnego w tym roku się nie ukazało, natomiast big beat trudno brać poważnie pod uwagę. Nawet płyty Niemena z tego okresu są dla mnie trudne do zdzierżenia. Problem z polską muzyką będzie tej natury, że gdy od mniej więcej 1970 roku będą pojawiać się pojedyncze pozycje godne uwagi to w tym czasie na Zachodzie nastąpi prawdziwy wysyp znakomitych wydawnictw. Dlatego naszym rodzimym albumom ciężko będzie załapać się do czołowej trzydziestki.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Kapitan Wołowe Serce
Administrator

Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 8801
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 59 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 23:51, 20 Luty 2014 Temat postu: |
|
mahavishnuu napisał: | W polskim jazzie nic szczególnie wybitnego w tym roku się nie ukazało, |
A 10 + 8 Kurylewicza? Fantastyczny album według mnie. Płyty Nahornego i Trzaskowskiego też są dobre, choć faktycznie nie na tyle, żeby myśleć o przyznaniu im miejsca na liście. Ale Kuryl niemal na pewno w mojej trzydziestce się znajdzie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kapitan Wołowe Serce dnia Czw 23:54, 20 Luty 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|